sobota, 18 lipca 2009

18.07 - Dzień 21 - Lot do WRO

Tym razem zrobiliśmy check-in online, więc nie bylo przebojów z miejscami, 9 godzin minęło nadzwyczaj szybko, prawie całą droge przespaliśmy... do domu w Bielanach dotarliśmy planowo o 14 i co nas zastało - Monsun!

Reszta przemyśleń przy okazji, tymczasem dziękujemy za wszystkie komentarze i do następnej wyprawy, chyba znowu Azja! (może Japonia ;))

piątek, 17 lipca 2009

17.07 - Dzień 20 - Ostatni dzień w BKK

Ten dzień upłynął pod znakiem zakupów, zaczęliśmy o godz. 10 od outletu. Zjedliśmy tam śniadanie w wydaniu hinduskim - Roti (Wojtek z truskawkami, ja z bananami). Na miejscu okazało się, że outlet nie ma aż tak korzystnych cen, więc przenieśliśmy się ponownie do Platinum.

Ciekawostka: Zupełnie jak z książki Tiziano Terzaniego "Powiedział mi wróźbita" zaczepił mnie na korytarzu hinduski wróżbita i mówi: "Jesteś bardzo szczęśliwa ze tym mężczyzną obok, ale masz 2 złe nawyki: mówisz często szybciej niż pomyślisz i tracisz szybko cierpliwość. Czasem za dużo myślisz...We wrześniu dostaniesz 3 dobre nowiny, etc..." Pogadał, pogadał i sobie poszedł... dziwny gość. Ale z niecierpliwością czekam na wrzesień ;)))

O 20.30 wyruszyliśmy na lotnisko, gdzie mieliśmy jeszcze mnóstwo czasu do wylotu o 23.55. Zalogowaliśmy się do najlepszego loungu w jakim byłam w życiu - Thai Silk Lounge. Super atmosfera, wygodne fotele, że aż się nie chciało wsiadać do naszego Jumbo Jeta.

SZAMANKO:
Tym razem bez zdjęć, ale w rewelacyjnej japońskiej restauracji FUJI:
FUJI

czwartek, 16 lipca 2009

16.07 - Dzień 19 - Ayuthaya i BKK

Dzisiejszy dzień zaczął się bardzo wcześnie, bo pobudką o 5.30. Daranee i P'Mom zarezerwowały dla nas wycieczkę do Ayuthayi (dawnej stolicy Tajlandii). W jedną stronę busem, a powrót statkiem do rzece Chao Phraya. Miasto powstało w roku 1350 (po zniszczeniu Lop Buri przez epidemię ospy), jego założycielem był król Rama Thibodi I. Było stolicą Syjamu do 1767 r., kiedy zostało zrujnowane przez wojska birmańskie.



Jednym z punktów programu po drodze był również Pałac Bang Pa In (słowa pochodzą od dawnej nazwy wsi - Bang i In - imienia matki króla, króry ja wybudował). Był on letnią rezydencją króla Prasata Thonga. Miał on UWAGA - 60 żon i 77 dzieci. Kolejny raz (i chyba ostatni) - SZOK!!! Rezydencja przypomina nieco nasze łazienki, gdyż większość z budynków zbudowano w stylu europejskim, są też te chińskie i tajskie.









Kolejne atrakcje to już Ayuthaya i jej 50 świątyń. My odwiedziliśmy 3 najciekawsze. Tak naprawdę jeśli ktoś naprawdę lubuje się w starych budowlach można tutaj spędzić co najmniej 1 dzień. Najpierw powłóczyliśmy się po ruinach Wat Phrasrinsaphet, tej najbardziej znanej ze zdjęć (3 duże stupy i ruiny wokół). Przypominało mi to nieco ruiny w Rzymie.







Obok znajduje się bardziej nowoczesna Wihan Phramangknon, w której spoczywa 15m figura medytującego Buddy.





W światyni widzieliśmy ciekawy zwyczaj potrząsania pudełkami z patykami w środku, przed posągiem Buddy, jednocześnie służy to modlitwie. Robią to z reguły dzieci, czekając na to aż jeden z patyczków wypadnie. Znajduje się na nim numer, który można odczytać u mnicha w świątyni - przepowiada przyszłość ;)







Następna ze świątyń to Wat Mahathad ze sławną głową Buddy porośnietą świętym drzewem Pho. Obeszliśmy okolicę, a następnie zalogowaliśmy się na statek płynący do Bangkoku (Grand Pearl's Cruise).







Do Bangkoku płynęliśmy ok. 2h, wolno podziwiając widoki. Sama rzeka Chao Praya jest najdłuższą w Tajlandii (pol. Menam), ma 365km długości i przy niej toczy się życie kraju.













Następnie wyruszyliśmy na shopping do centrum handlowego Platinum (raj dla zakupoholików i ceny kilkakrotnie niższe niż w Europie). Potem wieczorny market Suan Lum, otwarty od godz. 18 do 24 każdego dnia. Setki stoisk, nie do zejścia jednej nocy, a jako dodatek mnóstwo restauracji pod gołym niebem i występy początkujących tajskich gwiazdek pop (szczerze mówiąc większość z nich śpiewała lepiej niż u nas finaliści Idola). Wydaliśmy trochę kasy, targując się nieubłaganie... Wojtek dostał zegarek za 1100 zamiast 4500B, a ja super rzeźbę Buddy za 1200 (z 3000B).



SZAMANKO
Na statku zaserwowano obfity tajski lancz, do wyboru większość lokalnych przysmaków, zupa Tom Yum, owoce, w tym włochaty słodziutki Rambutan.



Owoce morza z grilla (kraby, krewetki Tiger, małże, kalmary) na bazarku Suan Lum (na fotce nieco podjedzone, nie mogliśmy się powstrzymać)

środa, 15 lipca 2009

15.07 - Dzień 18 - Krabi

Dzisiaj ostatni dzień w Krabi, poranne śniadanie znowu w towarzystwie "Ryśka", potem pakowanie i checkout. Jako że mieliśmy jeszcze czas do oddania naszych motorino (wypożycza się je na 24h), obadaliśmy tę polną drogę, na której Wojtek zaliczył wczoraj kraksę. Okazało się, że jest to nieznana turystom droga - skrót na koniec plaży AoNang. Można tam znaleźć liczne "masarnie" - standardowa cena masażu całego ciała (60min) olejkiem to 200B, ale oczywiście można się targować. Często dodają manicure i pedicure gratis.

Jest tam też przejście schodami do zboczu góry (tej dużej którą widać było na zdjęciiu z hotelu) do kolejnej plaży - Phai Plong. Nie ma tam nic poza jednym hotelem - Centara Grand Beach Resort & Villas. Wszystkie bungalowy mają widok na morze! Cudnie!

Zrobiliśmy jeszcze kurs w stronę plaży Nappharat (tej gdzie "rosną" muszle ;)) a w drodze powrotnej zahaczylismy o uliczną restaurację (fakt mało higienicznie, ale jak smakowicie). Przy stoliczku pełno mrówek i innych lokalsów, ale co tam białka nigdy za wiele... :)





Resztę dnia spędziliśmy na hotelowym basenie, aby o 16.20 złapać busa na lotnisko. Odjeżdża spod McDonalda i rozkład jazdy ma dopasowany do każdego lotu. Cena 150B za osobę. Lot był nieco opóźniony z powodu monsunu, ale do BKK dotarliśmy o 21.

Przed wyjazdem z Krabi sporządziliśmy naszą subiektywną mapkę okolicy z poradami gdzie bywać a gdzie NIE ;)



SZAMANKO
Uliczna knajpka
Oboje - Kurczak z orzechami nerkowca, warzywami i ryżem

wtorek, 14 lipca 2009

14.07 - Dzień 17 - Krabi / Railey

Na śniadaniu przeżyliśmy lekki SZOK! Zawitał do naszego hotelu Piotr Cyrwus – czy wiecie kto to jest? Gość, znany bliżej polskiej publiczności jako Rysiek z Klanu! Oczywiście poprosiliśmy o autografy, a w zamian dostaliśmy zaproszenia na plan filmowy jednego z odcinków Klanu ;))))

Okazało się, że pogoda jest całkiem ok. i nawet świeci słonko, więc kupiliśmy bilety na „long-tail boat” w kierunku Płw. Railey. Podróż dzieliśmy z innymi 5 osobami. Normalnie do kompletu potrzeba 8, ale tym razem zrobiono wyjątek. Cena 200B za osobę bilet powrotny.

Polecamy łódź i "kapitana" o numerze 111, naprawdę wiedział co robi, czego nie można powiedzieć o innych, któych widzieliśmy w okolicy ;)





Plaża jest bardzo malownicza, sceneria przepiękna – wysokie góry i jasny, drobny piasek. Jest ona odcięta od reszty Krabi, można tam się tylko dostać łodzią z miasta, dzięku czemu jest mało ludzi.



Niestety na Railey dotarła już komercja i turystyka, buduje się coraz nowsze hotele, restauracje, sklepy, dużo betony i cegieł. Pomimo tego miejsce jest urocze! Zabawiliśmy tam ok. 4h, tak aby nie wracać za późno. Po godzinie 17 fale są bardzo duże, wiatr mocny i mogłoby się okazać, że trzeba będzie zostać tam na noc. Woleliśmy nie ryzykować, jak zresztą większość z turystów.









Po powrocie znowu wypożyczyliśym skuterki, Wojtek taką samą Yamahę jak wczoraj, z tym że w naszym ulubionym kolorze – czerwonym, a ja lansjerską wersję tej samej marki – Fino w kolorze różowym.

Wyruszyliśmy w miasto po ciemku i na polnej drodze, ktorą od paru dni obserwujemy i chceliśmy obadać dokąd prowadzi, Wojtek zaliczył kraksę jadąc prawą stroną drogi. Tajski motorek, ani też Wojtek nie odnieśli większych obrażeń, ale najedliśmy się strachu. Teraz zapamiętamy – LEWA strona! Podstawa!

poniedziałek, 13 lipca 2009

13.07 – Dzień 16 – Krabi

Dzisiejszego dnia w końcu przestało padać, więc zdecydowaliśmy się na małą wycieczkę krajoznawczą po okolicy. W tym celu wypożyczyliśmy dwa skutery Yamaha, cena za dzień 200B. Za pełny bak paliwa E91 – 170B.

Trzeba dodać, że na motorino jeździliśmy tak naprawdę pierwszy raz w życiu, nie licząc mojej przygody ze skuterem taty przy garażu ;) Dodatkową atrakcją jest to, że jeździć musimy po lewej stronie jezdni! Tak naprawdę mamy problem z przejściem przez ulicę, a co dopiero włączyć się w ruch na jezdni.



Okazało się to całkiem ok, były małe wpadki, ja raz wylądowałam na przeciwnym pasie, tak samo Wojtek. Poza tym niezły fun, od wstępnej prędkości 30km/h, która na początku
wydawała się całkiem pokaźna, teraz śmigamy 70km/h.



Zwiedziliśmy okolicę Ao Nang, a na kolejnej plaży Noppharat Thara nazbieraliśmy kupę muszelek.



Nigdy w życiu nie widzieliśmy takiej ilości muszli w jednym miejscu, a to wszystko dzięki monsunowi.



Ruszyliśmy w kierunku plaży Klong Moung i Tup Keak. Niestety bardzo tam wiało, więc nie posiedzieliśmy na plaży. Cała wycieczka miała ok. 30km, tak nam się spodobało, że zaraz wyruszamy w kierunku miasta Krabi na wieczorny market uliczny.

Droga do Krabi zajęła nam ok. 30min, jest to 21km. Spowrotem poszło szybciej, troszkę gazowaliśmy. Wpadliśmy też na lokalny targ, gdzie w sprzedaży było przysłowiowe „mydło i powidło”. Owoce, warzywa, ryby, mięso, ciuchy, second hand („szmatex”), płyty CD i DVD. Wszystko o połowę tańsze niż ceny w okolicach plaży dla turystów.



niedziela, 12 lipca 2009

Filmik z Maya Bay - to jest FUN!

12.07 - Dzien 15 - Krabi tonie w deszczu

Niestety kolejny dzień szaleje monsun, więc nie za bardzo jest co robić. Można iść na szoping albo zalogować się do knajpki.


Lepiej widać to na filmiku:



W Krabi nawet Ronald McDonald mówi Sawadeeka:



SZAMANKO:
Dzisiaj w naszej hotelowej restauracji, która okazała się być najlepszej jakości
Aga - Phad Thai Gai czyli Noodle z kurczakiem, warzywkami i orzechami nerkowca


Wojtek - Yum Nue czyli Sałatka tajska z wołowiną, papryczką chili, ziołami i sałatą(miała być medium spicy a dostał mega pikantną, przynajmniej dla Europejczyka)


Jak tylko przestanie padać chcemy udać się na Night Market to miasta Krabi, to jakieś 15min lokalnym autobusem, a jak nie to mamy back-up plan: świeżo zakupione DVD z nowym "Terminatorem" i "Revolutionary Road".

Padało i padało więc zapodaliśmy sobie sensacyjkę Terminatora (tego ostatniego), kopia fatalna, nagrana z kina w dodatku niemieckiego, nie było połowy napisów, ale jakoś obejrzeliśmy. Oddaliśmy jednak film do sklepu i w zamian bez proszenia dostaliśmy inny, to się nazywa serwis nawet w przypadku podróbek ;)

Wieczorem zawitaliśmy do lokalnego salonu masażu, znowu stopy + pedicure. Prawie 2h super relaksu, nie wspominając bandy Polaków, którzy wpadli do salony i cykali zdjęcia na prawo i lewo. Cena: 650B za dwoje. Walnęłam sobie mega fluorescencyjny pomarańczowy lakier ;)))

sobota, 11 lipca 2009

11.07 - Dzień 14 - Krabi

Za oknem od rana szaleje monsun, więc czas uzupełnić resztę bloga:
- Zatoka Ha Long
- Zatoka Ha Long 2 i Hanoi
- Bangkok
- Krabi 1
- Krabi 2
- Phi Phi

Miłej lekturki i czekamy na komentarze!

Aga & Wojtas

10.07 – Dzień 13 – Phi Phi i Bamboo Island

O 8.30 wyruszyliśmy z firmą Barracuda na całodniową wycieczkę do osławionej filmem z Leo DiCaprio (The Beach) wyspy Phi Phi oraz Bamboo. Okazało się że nasza speed boat (2 silniki po 125KM) jest nieco przeładowana, ale jakość nas upchali. Rejs trwał ok. 40min, gdzie normalną łodzią zajmuje to ok. 2,5 godziny.

Najpierw przystnęliśmy w jednej z zatok Ko (Ko, czyli Wyspa) Phi Phi, Lohsamah Bay, gdzie posnurkowaliśmy, obejrzeliśmy kolorowe rybki (Wojtek mówił, że są podobne do brzanek). Fakt ryb jest dużo, ale woda nieco zmącona (podobno to przez porę roku, lepiej wygląda to latem w X-XII).









Następnie przepłynęliśmy do Maya Bay, zatoki znanej wszystkim właśnie z filmu. Robi ogromne wrażenie – otoczona wysokimi skałami kryje piękny biały piasek i kryształowe morze. Dodatkowo można odpocząć w cieniu drzew i przejść na druga stronę wyspy. Cała wyspa jest parkiem narodowym i nie jest możliwy nocleg na niej, no chyba że w jakimś namiocie za zgodą parku. Popluskaliśmy się, poleżeliśmy na plaży, ale niestety godzina szybko minęła.





Następnie przepłynęliśmy na lancz na Phi Phi Don, czyli tej większej z dwóch w archipelagu. Jako że dotarliśmy na łódź jako ostatni zostało nam siedzenie na dziobie naszej łodzi. Jedno słowo przychodzi mi na myśl o tych 10min męczarni - MASAKRA!! Naprawdę nie przesadzam, a mam już doświadczenie z takimi łodkami (np. z Argentyny) trzęsło jak diabli, myśleliśmy że wypadniemy przez burtę. Obok siedziała parka twardzieli, od razu wydało nam się że to jacyś ziomale. Słyszeliśmy, że mówią po rusku, ale gdy ich spytaliśmy skąd są oni że – Germany. Potem uśmiechając się i błyszcząc złotymi ząbkami dodali że z Rosji.

Phi Phi Don posiada infrastrukturę turystyczną, mieszczą się na niej luksusowe hotele, sklepy i restauracje. My zasiedliśmy w tej przy samej plaży i zaserwowano nam lancz. Następnie kolejne snurkowanie w Pi Leh Bay. Fakt pozostały jeszcze jakieś rafy koralowe, ale jak dla mnie Egipt Rulez!







Bamboo Island zrobiła na nas duże wrażenie, piały piasek, spokojniej niż na Phi Phi, cień drzew, a całą wyspę można obejść dookoła po piaszczystej plaży. I znowu pluskanie, leżakowanie i opalanie, moje plecy w pewnym momencie powiedziały Stop! Nawet filtr nie pomagał.







I filmik, widać na nim jak startuje Long-tail ;)


Droga powrotna była naprawdę straszna, nasz kierowca-świr ścigał się z inną łodzią, nie zważając na to że fale są duże i nasz stateczek ledwo zipie. Naprawdę nie przesadzam lataliśmy pewnymi momentami w powietrzu, dziewczyna z Chile siedząca bliżej dzioba popłakała się, ludzie mieli zrzędnięte miny i poobijane kości. Na szczęście cali dobiliśmy do Ao Nang…



SZAMANKO:
Przytulna, ale jak się okazało słabej jakości restauracja w Ao Nang – Tanta’s. Za te 2 dania i piwo zapłaciliśmy zawrotną jak na Tajlandię sumę 650B!

Aga – Krewetki w sosie chilli, miały być pikantne, ale raczej nie były



Wojtek – Mega-pikantny kurczak