sobota, 11 lipca 2009

10.07 – Dzień 13 – Phi Phi i Bamboo Island

O 8.30 wyruszyliśmy z firmą Barracuda na całodniową wycieczkę do osławionej filmem z Leo DiCaprio (The Beach) wyspy Phi Phi oraz Bamboo. Okazało się że nasza speed boat (2 silniki po 125KM) jest nieco przeładowana, ale jakość nas upchali. Rejs trwał ok. 40min, gdzie normalną łodzią zajmuje to ok. 2,5 godziny.

Najpierw przystnęliśmy w jednej z zatok Ko (Ko, czyli Wyspa) Phi Phi, Lohsamah Bay, gdzie posnurkowaliśmy, obejrzeliśmy kolorowe rybki (Wojtek mówił, że są podobne do brzanek). Fakt ryb jest dużo, ale woda nieco zmącona (podobno to przez porę roku, lepiej wygląda to latem w X-XII).









Następnie przepłynęliśmy do Maya Bay, zatoki znanej wszystkim właśnie z filmu. Robi ogromne wrażenie – otoczona wysokimi skałami kryje piękny biały piasek i kryształowe morze. Dodatkowo można odpocząć w cieniu drzew i przejść na druga stronę wyspy. Cała wyspa jest parkiem narodowym i nie jest możliwy nocleg na niej, no chyba że w jakimś namiocie za zgodą parku. Popluskaliśmy się, poleżeliśmy na plaży, ale niestety godzina szybko minęła.





Następnie przepłynęliśmy na lancz na Phi Phi Don, czyli tej większej z dwóch w archipelagu. Jako że dotarliśmy na łódź jako ostatni zostało nam siedzenie na dziobie naszej łodzi. Jedno słowo przychodzi mi na myśl o tych 10min męczarni - MASAKRA!! Naprawdę nie przesadzam, a mam już doświadczenie z takimi łodkami (np. z Argentyny) trzęsło jak diabli, myśleliśmy że wypadniemy przez burtę. Obok siedziała parka twardzieli, od razu wydało nam się że to jacyś ziomale. Słyszeliśmy, że mówią po rusku, ale gdy ich spytaliśmy skąd są oni że – Germany. Potem uśmiechając się i błyszcząc złotymi ząbkami dodali że z Rosji.

Phi Phi Don posiada infrastrukturę turystyczną, mieszczą się na niej luksusowe hotele, sklepy i restauracje. My zasiedliśmy w tej przy samej plaży i zaserwowano nam lancz. Następnie kolejne snurkowanie w Pi Leh Bay. Fakt pozostały jeszcze jakieś rafy koralowe, ale jak dla mnie Egipt Rulez!







Bamboo Island zrobiła na nas duże wrażenie, piały piasek, spokojniej niż na Phi Phi, cień drzew, a całą wyspę można obejść dookoła po piaszczystej plaży. I znowu pluskanie, leżakowanie i opalanie, moje plecy w pewnym momencie powiedziały Stop! Nawet filtr nie pomagał.







I filmik, widać na nim jak startuje Long-tail ;)


Droga powrotna była naprawdę straszna, nasz kierowca-świr ścigał się z inną łodzią, nie zważając na to że fale są duże i nasz stateczek ledwo zipie. Naprawdę nie przesadzam lataliśmy pewnymi momentami w powietrzu, dziewczyna z Chile siedząca bliżej dzioba popłakała się, ludzie mieli zrzędnięte miny i poobijane kości. Na szczęście cali dobiliśmy do Ao Nang…



SZAMANKO:
Przytulna, ale jak się okazało słabej jakości restauracja w Ao Nang – Tanta’s. Za te 2 dania i piwo zapłaciliśmy zawrotną jak na Tajlandię sumę 650B!

Aga – Krewetki w sosie chilli, miały być pikantne, ale raczej nie były



Wojtek – Mega-pikantny kurczak

1 komentarz:

Krystyna Światowa pisze...

Witamy, zdjęcia superoskie, szczególnie te pod wodą. Brakuje tylko rybek. Widać,że bawicie sie świetnie, a szamanko wygląda apetycznie, nawet czuć zapach ;-).