Dzisiejszy dzień zaczął się bardzo wcześnie, bo pobudką o 5.30. Daranee i P'Mom zarezerwowały dla nas wycieczkę do Ayuthayi (dawnej stolicy Tajlandii). W jedną stronę busem, a powrót statkiem do rzece Chao Phraya. Miasto powstało w roku 1350 (po zniszczeniu Lop Buri przez epidemię ospy), jego założycielem był król Rama Thibodi I. Było stolicą Syjamu do 1767 r., kiedy zostało zrujnowane przez wojska birmańskie.
Jednym z punktów programu po drodze był również Pałac Bang Pa In (słowa pochodzą od dawnej nazwy wsi - Bang i In - imienia matki króla, króry ja wybudował). Był on letnią rezydencją króla Prasata Thonga. Miał on UWAGA - 60 żon i 77 dzieci. Kolejny raz (i chyba ostatni) - SZOK!!! Rezydencja przypomina nieco nasze łazienki, gdyż większość z budynków zbudowano w stylu europejskim, są też te chińskie i tajskie.
Kolejne atrakcje to już Ayuthaya i jej 50 świątyń. My odwiedziliśmy 3 najciekawsze. Tak naprawdę jeśli ktoś naprawdę lubuje się w starych budowlach można tutaj spędzić co najmniej 1 dzień. Najpierw powłóczyliśmy się po ruinach Wat Phrasrinsaphet, tej najbardziej znanej ze zdjęć (3 duże stupy i ruiny wokół). Przypominało mi to nieco ruiny w Rzymie.
Obok znajduje się bardziej nowoczesna Wihan Phramangknon, w której spoczywa 15m figura medytującego Buddy.
W światyni widzieliśmy ciekawy zwyczaj potrząsania pudełkami z patykami w środku, przed posągiem Buddy, jednocześnie służy to modlitwie. Robią to z reguły dzieci, czekając na to aż jeden z patyczków wypadnie. Znajduje się na nim numer, który można odczytać u mnicha w świątyni - przepowiada przyszłość ;)
Następna ze świątyń to Wat Mahathad ze sławną głową Buddy porośnietą świętym drzewem Pho. Obeszliśmy okolicę, a następnie zalogowaliśmy się na statek płynący do Bangkoku (Grand Pearl's Cruise).
Do Bangkoku płynęliśmy ok. 2h, wolno podziwiając widoki. Sama rzeka Chao Praya jest najdłuższą w Tajlandii (pol. Menam), ma 365km długości i przy niej toczy się życie kraju.
Następnie wyruszyliśmy na shopping do centrum handlowego Platinum (raj dla zakupoholików i ceny kilkakrotnie niższe niż w Europie). Potem wieczorny market Suan Lum, otwarty od godz. 18 do 24 każdego dnia. Setki stoisk, nie do zejścia jednej nocy, a jako dodatek mnóstwo restauracji pod gołym niebem i występy początkujących tajskich gwiazdek pop (szczerze mówiąc większość z nich śpiewała lepiej niż u nas finaliści Idola). Wydaliśmy trochę kasy, targując się nieubłaganie... Wojtek dostał zegarek za 1100 zamiast 4500B, a ja super rzeźbę Buddy za 1200 (z 3000B).
SZAMANKO
Na statku zaserwowano obfity tajski lancz, do wyboru większość lokalnych przysmaków, zupa Tom Yum, owoce, w tym włochaty słodziutki Rambutan.
Owoce morza z grilla (kraby, krewetki Tiger, małże, kalmary) na bazarku Suan Lum (na fotce nieco podjedzone, nie mogliśmy się powstrzymać)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
7 komentarzy:
Fotograf spisał się na medal.Niesamowite zdjęcia.
Bardzo ciekawe budowle i miejsca .Świetne zdjecie przez "szparkę".Pozdrawiam.
K.Ś
Fotograf był niejeden, część zdjęć zrobił Wojtek, a częśc ja, ale rozumiem wszystkie są świetne ;)
Rzeżba opleciona korzeniami drzewa
.....to bardzo ciekawy okaz.
Ale przygody !
Czy to zdjecie ,było robione przez ucho słonia.Bardzo.bardzo oryginalne.Mama
Ale grzecznie siedzicie na schodach.Widze,że masz juz koleżanki . Buziaki.Mama
Na schodkach dłonie składamy jak Tajowie mówiący Sawadeeka, a kumpelki znam już z Brazylii ;) Ta z prawej do Daranee, z którą mieszkałam w jednym budynku w Sao Paulo ;)
Prześlij komentarz