Long Live The King – Tajowie noszą tą żółtą gumową bransoletkę, aby zamanifestować swoje poparcie dla ukochanego króla – Ramy IX.
Hasła na ten dzień – krojenie, tuk-tuk i „show me the map!”…
Ten dzień rozpoczęliśmy od zobaczenia największej atrakcji Bangkoku, także przyciągającą buddystów z całego świata – Pałac Królewski oraz Świątynię Szmaragdowego Buddy (Wat Phra Kaeo).
Wrażenia – budowle są niesamowite, kolorowe, złote, połyskujące, a zarazem skromne wewnątrz… co w Europie uznanoby za kicz, tutaj uchodzi za dzieło sztuki. Jak dla mnie rewelacja, przecież wiecie jak lubię „świeciuszki”. Można tutaj zobaczyć miniaturę Angkor Wat (światyni kambodżańskiej), wiele figur słoni, aniołów, strażników, etc. Jako że był niesamowity ukrop przyjemnie było pozostać w cieniu świątyń, boso na marmurowej posadzce… no właśnie BOSO…
Przed wejściem do świątyni z buddą zdjęliśmy buty, jak nakazuje obyczaj i zostawiliśmy na półce obok setek innych… po powrocie okazało się że Wojtka ulubione Havaianasy importowane z Brazylii na specjalne zamówienie zniknęły!!!! Zawiadomiliśmy ochronę, obeszliśmy świątynię i NIC… dobrze że w plecaku przez przypadek zostały skarpetki przygotowane do samolotu (kolory do wyboru: wściekły żółty, dziki pomarańczowy). Wojtek wybrał żółty – kolor króla Ramy IX ;)))!!!
Po wyjściu zaczepił nas naganiacz i proponuje parasol i kartki pocztowe, a my: SHOES, NEED SHOES!!! Zaprowadził nas do najbliższego straganu i za obłędną sumę 80 B Wojtek nabył nowe lansjerskie klapencje. Był tak szczęśliwy, że nie miał ochoty ani siły się targować!!
Jak tylko straganiarze zobaczyli, że coś kupujemy od razu się zlecieli i pytają: Łer ju from??? Poland??? O, Poland good!!! Dudek gooood!!! Oferują przeróżne, jak my to nazywamy w ojczyźnie – dziadostwo! Obrazki, parasolki, kapelusz zamieniający się w wachlarz… 1500 B za jeden obrazek – oryginalna sztuka tajska, skutecznie odmawialiśmy, na koniec z tej ceny dostaliśmy ofertę nie do odrzucenia 5 obrazków za 300 B komplet. SZOK, innym słowem nie da się tego opisać (Lucy, znajdziesz w Polsce gdzieś taką promocję???)
Według planu dnia kolejnym punktem miała być sławna Świątynia Leżącego Buddy (Wat Pho). Tak więc zmierzając w tym kierunku natykamy się na milutkiego, bezinteresownego i uśmiechniętego Taja. Mówi nam – „Dzisiaj Wat Pho nieczynne, mają uroczystości, widzicie tych mnichów, wszyscy tam idą, jutro przyjdźcie o 9….. a tymczasem proponuję za 20 B przejażdżkę tuk-tukiem do innych świątyń… „ Po czym wymawia magiczne słowa – SHOW ME THE MAP… coś tam kreśli, zaznacza, że tu że tam nas zawiezie… a my sceptyczni (bardziej Wojtek niż ja) i tak zmierzamy w kierunku świątyni… po drodze spotykamy jakiegoś Amerykanina, co nam mówi, że rano zrobili z nim to samo, powiedzieli że Pałac zamknięty i obwieźli po całym Bangkoku…
Tak więc idziemy dalej, kolejny z szajki niepozorny sprzedawca mówi – Wat Pho Closed! Come back tomolloł… a my nic i do przodu… ostatni z szajki wygląda bardzo przekonująco – przedstawia się jako Tourist Police (pokazuje nawet torbę z takim napisem) i w kółko macieju to samo…. Wat Pho Closed! SHOW ME THE MAP!!!
Zgadnijcie jak było naprawdę – świątynia oczywiście otwarta, pełna ludzi… a więc wstąpiliśmy, zobaczyliśmy gigantycznego leżącego Buddę (figura ma ponad 60 m długości). Na stopach buddy znajduje się 108 lakszan (pomyślnych znaków), także za figurą znajduje się 108 garnuszków, do których wrzuca się drobne monety wypowiadając życzenia… Za drobną opłatą 20B można kupić całą puszkę monet i przejść wzdłuż figury… szczerze – pod koniec po ok. 50 nie wiedziałam jakie życzenia wypowiadać!!!
Teraz historia dnia – naciągania czas dalszy…
Po wyjściu ze świątyni stwierdziliśmy że czas na przejażdżkę Tuk-tukiem do Chinatown na pierwszy szoping… Zagabnął nas kolejny przemiły Taj i oferuje nam dowóz za jedyne 30B, odpala maszynę i mówi – O, you have camera, today special day, I show you (czyli, o masz aparat, dzisiaj specjalny dzień, pokaże Ci). I zawozi nas do (fakt) prześlicznej pustej świątyni (Royal King Temple) poświęconej Ramie IV. Jeden z opiekunów świątyni oprowadził nas pokazał ołtarze na cześć króla, matki Buddy, figurę głównego mnicha (opata), figury wojowników przywiezione z Chin, „window keepers” (wojownicy strzegący przed złymi duchami) oraz cudowne święte drzewo. Wewnątrz światyni znajduje się posąg Medytującego Buddy.
Poszliśmy w stronę tuk-tuka i mówimy – do Chinatown. Wtenczas zjawia się gość w białej koszuli, pod krawatem (kolejny miły Taj) i mówi – SHOW ME THE MAP (wtedy jeszcze nie wiedziliśmy, że to „ICH” hasło…). Mówi – Chinatown drogie, mam lepsze miejsce, stamtąd importują do Chinatown, super shoping, a potem Tajska restauracja (Lap Restaurant). My więc zwiedzeni bezinteresownym wyglądem jegomościa stwierdziliśmy, że ok i jeszcze po drodze zahaczymy o informację turystyczną, aby zabukować rejs do Ayuthaji na kolejny dzień.
Ruszyliśmy w stronę TAT (nie mylić z informacją, to zwykłe biuro podróży, w dodatku prowadzone przez obcokrajowców), gnaliśmy przez pół miasta (nie przesadzam min. 30min). Wewnątrz nakręcony (albo dla wtajemniczonych – „zesnifowany”) Angol proponuje nam wycieczki w zawrotnych cenach – 2000 B od osoby, bądź private car – 2500 B. Odmówiliśmy oczywiście i wracamy do tuk-tuka. Kierowca spojrzał jedynie w stronę drzwi, a tam jeden z pracowników TAT wysyła mu sygnały głową (w sensie zaprzeczenie!, o nie kolego nie będzie prowizji!!!).
Kolejny punkt programu – tzw „szoping”. Dziwnie wyglądający budynek, przed nim na parkingu tuk-tuk i białe busy, co już wydało nam się podejrzane (od razu skojarzyłam z tzw. Muzeum papirusu w Egipcie). Na wejściu cola, soki, woda i o dziwo „europejska” toaleta, a w niej papier toaletowy! SZOK! Ale jeszcze większym szokiem był napis na drzwiach – „Please do not STEP on the toilet” (Czyli „Proszę nie stawać na toalecie”)
Odprawiliśmy tuk-tukowca, żeby mieć święty spokój, zakrzyczał sobie 100B, ale dostal 80B (zlitowaliśmy się, bo trochę się najeździł). Po czym przejął nas Osobisty Sprzedawca. Zaczęliśmy od obejścia budynku, pokazano nam pracownice działu kamieni szlachetnych, potem jubilerów, następnie wielką Salę z biżuterią, niby same wyprzedaże a ceny z kosmosu. Kolejna sala z torebkami (cena w promocji 800zł za No Name) SZOK!!! Wyszliśmy po kilku minutach, a że zaczęło konkretnie lać musieliśmy złapać taxi.
Podjeżdża i mówi – „Pada, licznik wyłączony, fix price” (250 B, ostatecznie dostał od nas 220). Zgodziliśmy się, nie mieliśmy wyjścia, ani parasola ;((( Zawiózł nas do największego (ponoć również w Azji) centrum handlowego SIAM. Tam znaleźliśmy spokój, klimaty amerykańsko-europejskie, do których przywykliśmy, tyle że towary i sklepy inne. W tym tyglu dobrości odnaleźliśmy super knajpkę (Thasiam) z lokalnym tajskim jedzeniem, pełną tubylców i dzieciaków po szkole w mundurkach (rodzice chyba wiele w domu nie gotują).
Przed powrotem do mieszkania zrobiliśmy zakupy w mega wypasionym sklepie – Gourmet Market w SIAM Paragon. Alma, Piotry Pawły i inne cuda z Europy chowają się… zjadaliśmy wszystko wzrokiem, nie wiedząc nawet jak te cuda się nazywają. Ryż – dziesiątki odmian, kolorów, zapachów, kształtów… świeżo wyciskane soki (oczywiście od razu zamówiłam ten z ukochanej marakuji). Ceny bardzo ok. Przy okazji wyposażyliśmy się na wyjazd do Wietnamu w preparat przeciw komarom, o zapachu trawy cytrynowej ;)
SZAMANKO
Aga - Fried noodles with shrimps in tamarind sauce Thai style – mega pychotka z krewetami, orzechami, makaronem ryżowym i kiełkami bambusa za 89 B.
Wojtek - Spicy fried noodles with pork and basil savory sauce – też makaron ryżowy ale z wieprzowiną. Też niczego sobie, chociaż moje wyglądało fajniej (cena 93 B).
Do tego Iced Tea, ale też Thai style (kolejny przesłodzony syrop z lodem)
4 komentarze:
Jednym slowem Azjo witaj! Pierwsza lekcja "jak opedzic sie/rozpoznac naciagaczy" za Wami ;)Przypomina mi to zywo moj pobyt w Indiach, kiedy riksiarz zgarnal mnie z ulicy i zawiozl na zakupy ... do swoich zaprzyjazionych sprzedawcow ;) oczywiscie pare drobnostek zakupilam bo przeciez "special proce... only for you...today" (glownie indyjsie szale), a kolejnego dnia zlapalam sie za glowe kiedy zdalam sobie sprawe ile przeplacilam robiac zakupy z zaprzyjazniona Hinduska ;-D
Jak dajecie sobie rade z upalem?
yo there ziomalki!!!!
no, no respect na te promocje ktore widze udalo sie Wam wyczaic.. nie pierwszy lepszy nagabywacz zrobi na Was biznes w minute ;)) hehe.. Aga!! Lubie to!!! (kciuk up)
tak trzymac...
podoba mi sie Wasza podroz :))))
samych dobrych wrazen :))))
lucy
Hej laski,
Dzieki za commentsy, co do pogody to powiem ze ok, w pierwszy dzien aklimatyzacja i teraz wcale nam nie goraco. Stukam teraz z Hanoi, zapowiada sie super pobyt w Wietnamie... zaraz ruszamy w miasto jest 10 rano ;)
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
Prześlij komentarz