Dotarlismy na miejsce po 9 godz. w pociagu, ktory wlokl sie jak na osobowka na trasie Walcz - Pila. Teraz czekamy na przewodnika w hotelu i wyruszamy na trekking... powiem tyle, lekki hardcore... Hotel tez, czasy swietnosci ma juz dawno za soba, syf i malaria (oby nie!!!) ale co tam tylko jedna noc i jutro znowu do pociagu.
Organizacja kolei jak u nas za komuny, na peron wejscie tylko z biletem, na kazdy wagon jest konduktor, niestety nie bylo wagonu restauracyjnego... ale kuszetki niczego sobie, w miare czysto, dzielilismy przedzial z dwiema Angielkami i troche sie skimalismy, ale chyba max. 5 godz.
Tereny znowu przypominaja Brazylie, fajna prowincja i juz widzielismy dziewczyny z plemienia Czarnych H'Mongow...
Cos napiszemy po powrocie...
UPDATE:
Przybyliśmy o 5. rano na komunistyczny dworzec w mieście Lao Cai na granicy z Ludową Republiką Chińską. W tym miejscu kończą się tory. Po godzinie drogi busem krętą drogą pośrod pól ryżorych i całkiem pokaźnych gór (Alpy Tonkienskie z najwyższym szczytem Fan Si Pan 3142 m n.p.m.) dotarliśmy do Sapy.
SaPa to piękny kurort w górach bardzo zadbany, nie czuć tutaj spalin jak w Hanoi chociaż kierowcy też lubią trąbić i jeździć jak wariaci. Jest tu jedna podstawowa zasada – kto większy ten ma pierwszeństwo.
Wszyscy Wietnamczycy a w szczególności kierowca naszego busa zapuszczają pazury co widać na załączonym obrazku. SZOK!!!
Nasze salony z tipsami miałyby tu dodatkowy rynek.
Dobiliśmy do ponurego hotelu śmierdzącego kotami i wilgocią (Gold Sea). MOSQUITO BITE CAN BE FATAL jak to piszą w Lonely Planet, a więc nabraliśmy się witaminy B i spryskaliśmy cały pokój środkiem przeciw komarom.
9.30 – zaczynamy trekking z przewodniczką z plemienia z czarnych H’Mongów o imieniu MAO (czytaj MAJ). Od razu po wyjściu z hotelu dopadły nas jej trzy kumpele i asystowały przez pierwsze 3 godziny.
Wojtek zakumplował się z SOL, dziewczyny zrobiły nam ozdoby z trawy, pomagały przechodzić przez trudniejsze przeszkody
Na koniec zaoferowały nam swoje własnoręcznie wykonane produkty: torebki, poszewki na poduszki i biżuteria. Oczywiście od każdej z nich po małym targowaniu kupiłam parę gadżetów.
Niezbędne słowa, aby przetrwać między H’Mongami (wszystko pisane fonetycznie, oni w większości nie umieją pisać ani czytać):
1. Kuczijo – No more shopping
2. Ocziju – Thank you
3. Mądzi – Quo vadis, w sensie Hello
4. Jo maj – You buy (No kup!)
5. Lu ża – Next time
Tego nie piszą w LP, ani innych przewodnikach.
Widoki podczas trekkingu nieziemskie, narobiliśmy ok. 400 zdjęć podczas 6h.
Szczególne wrażenie robią kaskadowe, jasno zielone pola ryżowe, dziewiczość terenu, w wielu wioskach nadal nie ma prądu, tv, bieżącej wody.
Wszechobecna bieda, szczególnie szkoda dzieciaków, są brudne, zaniedbane, praktycznie jak tylko podrosną od razu pracują, nie mają nic z życia.
Szansą na lepsze przyszłość są niedawno wybudowane z pomocą zagraniczną szkoły na wsiach, umożliwiające wyrwanie się ze szpon analafabetyzmu.
Wzmianka z życia H’Monga, pokazująca codzienność, w której obraca się nasza przewodniczka Mao (na zdjęciu i szkicu):
• w jej wiosce nie ma ani prądu, ani kanalizacji, mają tylko zimną wodę, którą musza podgrzać aby wykąpać, np. dziecko
• Mao nie umie pisać ani czytać, ale ze słuchu nauczyła się angielskiego, podstaw francuskiego, japońskiego, hebrajskiego i hiszpańskiego.
• Ma dwoje dzieci (2 i 5 lat), które zostawia we wsi z teściową podczas gdy pracuje jako przewodniczka. Wieś jest położona w wysokich partiach gór oddalona o 3 dni pieszo od Sapy. Ale dzięki motorkom Mao jest w stanie przemieścić się ze swojej wsi do Sapy w 1,5 h.
• Od biura, w którym pracuje dostała piękną różową Nokię z klapką! Niestety w jej wsi nie ma zasięgu i musi za każdym razem gdy chce zadzwonić podejść 15min w górę.
• Kobiety z jej plemienia pracują jako przewodniczki, handlują, opiekują się domem i dziećmi, a mężczyżni pracują w polu i przy zwierzętach.
• Komary w regionie Sapa są małe i niegroźne, więc nie ma malarii
• Mao ma nowo otworzonego maila na Yahoo (pomógł jej w tym 3-tyg wcześniej niejaki Hans… nazwiska nie znam… kto wie, może to jegomość znany jako Lans Hips), pomoglam jej napisać i odczytać maile
• Jej plemię zna się świetnie na roślinach, ziołach, w tym na hodowli HEN, u nas znanej jako Gandzi, Marycha, you name it…
• Po pracy wieczorem szyje ubranka dla rodziny i barwi je na kolor indigo, dlatego ciągle ma czarno-granatowe dłonie
• Jeśli boli ją głowa udaje się do szamana, który odcina kawałek roga bawoła, podgrzewa go w ogniu i przykłada do czoła. Potem przez ok. miesiąc czoło jest czerwone, ale podobno bół przechodzi od razu
Generalnie widoki jak z amerykański filmów wojennych, patrz Pluton, Czas Apokalipsy, Łowca Jeleni. Dżungla, błoto, masa bambusów i dziwnego robactwa.
I znowu ilustarcja w postaci filmiku ;)
Wieczorem po bardzo wyczerpującym 15-km trekkingu wbiliśmy się do knajpki w city (Highland Bakery, 50 Can May Str.), gdzie sporządziliśmy kilka szkiców i posiliśmy się Tigerami…
SZAMANKO
Lancz ugotowała nam w górach Mao, ze składników niesionych ze sobą w plecaku. Była to tradycyjna zupa wietnamska – PHO. To była wersja PHO GA, z kurczakiem (chociaż wcale tak nie smakował, nie wnikaliśmy, byliśmy bardzo głodni…)
Kolacja we włoskiej restauracji (jedynej w Sapa) i przepyszne pizze:
Aga – Quattro Formaggi
Wojtek – Capricciosa
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
7 komentarzy:
Sprawdzajac na niezastapionym internecie, gdzie to teraz jestescie natknelam sie na strone http://mandalay.pl/Wietnam#mapa, obejrzalam zdjecia i MUSZE TAM POJECHAC ;)
Urocze miejsce! Robcie zdjecia, duuuzo zdjec ;)
Pozdr!
PS. Napiszcie koniecznie jakie macie doswiadczenia w obcowaniu z autochtonami? Opinie na necie od skrajnie negatywnych (antypatyczni naciagacze) do bardzo pozytywnych (zyczliwi, sympatyczni)...
Co do widokow to sa niesamowite, ale tez trekking nielatwy, po 6,5h w pierwszy dzien ledwie zylam, wyglada to jak na filmach Coppoli, dzungla, bambusy, full blota, pola ryzowe. Lokalsi super, zaprzyjaznilismy sie w Moe, dziewczyna z plemienia Black H'Mong. Pomagalam jej czytac i pisac maila, bo jest analfabetka, a angielskiego nauczyla sie ze sluchu. Respect! Fotek sa setki ;)
Ostatnio czytajac o Wietnamie (zainspirowaliscie mnie ;)) dowiedzialam sie, ze szczury to ich specjalnosc....wiecej nie bede dodawac ;)
Ps. Przepiekne pola ryzowe!
a w jakiej cenie wspomniane tigery?:)
warto wiedziec przed wyjazdem... ;)
Tigery standardowo chodzą za 15-25tys dongow, czyli 1-2 $. W sklepie połowa ceny.
Na zdjęciach, na których jesteś z Wietnamkami, a w tle pola ryżowe na tarasowych uprawach, wygląda jakbyś wizytowała teren i objaśniała sposób upraw ;-))) Krajobrazy cudowne.
Prześlij komentarz