sobota, 4 lipca 2009

04.07 - Dzien 7 - Sapa (trekking i shopping)

Dzisiaj o 9.30 wyruszylismy znowu na trekking, ale jedynie do 12 z powodu monsunowej ulewy... leje do teraz czyli 16. Dobrze, ze wczoraj tyle fotek nastukalismy i zobaczylismy, jako ze dzisiaj sobota w Sapa jest targowisko, na ktore zeszli sie ludkowie z okolicznych wsi, najwiecej jest Czarnych H'Mongow i Czerwonych Dzau, ale sa tez inne Flower H'Mong, White H'Mong. Cudny folwark zapachow, kolorow, roznych jezykow (kazde plemie ma inny...), gdyby nie ta ulewa...

Za jakies 30min wyruszamy na pociag do Lao Cai, a stamtad nocka do Hanoi. Potem Zatoka Ha Long, kolejny punkt programu ;)

Napiszemy cos za 2 dni, juz z hotelu z Hanoi.

UPDATE:



Dzisiaj pobudka o 8.30, mega wypasione śniadanie – omlet i naleśnik z owocami. O 09.30 czekała już na nas Mao. Niestety pogoda za oknem nie wróżyła dobrze i jak się potem okazało cały dzień lało niemiłosiernie…



Wybraliśmy się dlatego do pobliskiej (6km), najczęściej oferowanej turystom wioski H’Mongów – Cat Cat. Jest to miejsce bardzo komercyjne, coś jak nasze skanseny, tyle że rzeczywiście mieszkają w nim jeszcze ludzie.


W dolinie przy Cat Cat znajduje się całkiem ładny wodospad. Po ok. 2h wróciliśmy do hotelu, przemoczeni do suchej nitki, gdzie zastała nas super niespodzianka (szczegoły w sekcji SZAMANKO).

Ku naszemy zdziwieniu serwują tutaj jaja z grilla:



Do wyjazdu zostało jeszcze pół dnia więc powłóczyliśmy się po miasteczku, lokalnym targu, zrobiliśmy fajne zakupy: ciuszki (z jedwabiu i maryśki) i ozdobę do domu (kilim, który zawiśnie w przedpokoju).



Ten sobotni targ to teraz głównie wymiana towarów, ale do niedawna podczas niego kojarzyły się pary z lokalnych wiosek. Przeraziło to katolików i wysłali misjonarzy, aby nawrócili plemiona na wiarę chrześcijańską. Dlatego też w centrum Sapy znajduje się stary 19-wieczny kamienny kościół.



O 16.30 wyruszyliśmy busem w stronę Lao Cai, hotel dał nam bony na kolację w lokalnej restauracji (Emotion), gdyż nie zdążyliśmy jej zjeść w Sapie. Logowanie do pociągu i w towarzystwie wietnamskich dziadkersów spowrotem do Hanoi.

SZAMANKO

Lancz w naszym hotelu był wyśmienity – 5-daniowy.

Tradycyjna wietnamska zupa z dyni:


Wegetariańskie Nem, czyli sajgonki:


Wołowina z cebulką na gorącym talerzu w kształcie krowy:


Kurczak kokosowy:


Warzywa gotowane na parze:


Wieprzowina w sosie curry z warzywami:


Kolacja w restauracji w Lao Cai:
Lokalne danie, kurczak z warzywami i ryżem:

3 komentarze:

Sztanderka pisze...

;) to Was karmia! Slinka leci...

kejsper pisze...

wow, jajka z grilla i spalona kukurydza! Mniaaaaaaaaam! :)

Krystyna Światowa pisze...

A Wojtek to prawie każde szamanko zalicza z jakąś wariacją z kurczakiem w tle. Chyba po powrocie do kraju nie będzie mógł już patrzeć na dania z kurczakiem.Ha Ha Ha.Ale dania wyglądają smakowicie, chętnie sama bym je schrupała.